Portret rodzinny w "Domu na weekend" nie ma koniec końców żadnej rysy. Wieloletni "problem", który spędzał sen z powiek wszystkim domownikom w końcu znika. Dzięki temu pozostali mogą odetchnąć
W tegorocznym konkursie głównym 62. Festiwalu Filmowego w Berlinie biorą udział aż trzy niemieckie filmy. "Dom na weekend"Hansa-Christiana Schmida to historia spotkania rodziców i dorosłych dzieci, które tylko udają szczęśliwe... Autorem zdjęć do filmu niemieckiego reżysera jest polski operator Bogumił Godfrejow, z którym Schmid współpracował już m.in. przy poprzednich fabułach - "Requiem" i "Storm".
Marko (Lars Eidinger) jest trzydziestoletnim pisarzem, który właśnie zadebiutował na rynku wydawniczym. Nie układa mu się w życiu prywatnym, co skrzętnie ukrywa. Mieszka w Berlinie, z dala od domu rodzinnego. Tradycyjnie kilka razy w roku spędza czas z rodzicami i bratem. Tym razem w podróży towarzyszy mu jedynie kilkuletni synek.
Na pierwszy rzut oka rodzina Heidtmanów to wzór cnót i symbol symbiozy. Przepięknie urządzony dom, wystawne obiady, koniecznie z kieliszkiem wina i dobrze odchowani synowie, z których rodzice mogą być dumni. Brat Marko, Jakob mieszka na stałe w rodzinnej miejscowości. Prowadzi własną praktykę dentystyczną i próbuje urządzić dom, w którym zamieszka ze swoją ukochaną. Weekendowe spotkanie rodzinne ma być czasem spędzonym wspólnie. Nikt nie spodziewa się, że już w trakcie pierwszego obiadu, matka Gitte wygłosi mini przemowę, w trakcie której postawi swoją rodzinę przed faktem dokonanym.
W filmie Schmida bohaterów dręczą sekrety, które ukrywają przed innymi członkami rodziny. Brak pieniędzy, urażona duma syna, który nie jest w stanie się sam utrzymać i strach przed chorobą psychiczną matki. Heidtmanowie próbują nie wychodzić ze swoich ról. Za wszelką cenę robią dobrą minę do złej gry. W sieci wzajemnych pretensji i żalu bardzo rzadko dochodzi do szczerych rozmów. Momentem przełomowym będzie zniknięcie jednego z aktorów tego rodzinnego spektaklu, które chyba powinno się traktować jako rodzaj poświęcenia dla dobra bliskich.
Heidtmanowie w "Domu na weekend" mają być symbolem typowej "zachodniej" rodziny inteligenckiej, w której, zgodnie z wymogami etykiety, liczy się przede wszystkim solidne wykształcenie, maniery i dobry gust. W świecie wykreowanym przez Schmida, zgodnie z zamysłem reżysera odbijają się problemy współczesnych trzydziestolatków z Europy Zachodniej, którzy sami zaczynają budować "domowe ogniska". Jeśli już dochodzi do zmiany rytuału funkcjonowania w nowoczesnych domkach na przedmieściach, to zawsze jest to równoznaczne ze stworzeniem nowego schematu, który uspokaja skołowane nerwy.
Portret rodzinny w "Domu na weekend" nie ma koniec końców żadnej rysy. Wieloletni "problem", który spędzał sen z powiek wszystkim domownikom w końcu znika. Dzięki temu pozostali mogą odetchnąć w spokoju i spotkać się dopiero na święta Bożego Narodzenia, w trakcie których atmosfera wzajemnej miłości jest tak wszechogarniająca, że nie sposób myśleć o nieobecnych.